Nie wiem, czy nie otrzymał Pan mego listu z Getyngi i dlatego uważa Pan, że ostatecznie zaginęłam bez wieści, czy też ma Pan powody, żeby nie pisać (na przykład doskonale mi już znany brak czasu!) Jakkolwiek by było, uważam za rzecz nienaturalną nierozmawianie z Panem, gdy jest tu Pan przecież wszędzie obecny i dlatego czynię to przynajmniej ja.
Może mało kto wie, że Edyta Stein miała świetne poczucie humoru i była potężnie zakochana. Z jej listów do Romana Ingardena wyłania się autoportret żywej, pięknej, zasymilowanej żydowskiej dziewczyny, ateistki, potem agnostyczki, w końcu chrześcijanki o otwartym sercu i umyśle, która jednak bardzo kocha judaizm. Dziewczyny, która bardzo kocha, ale i, jak każdy z nas, gubi się, błądzi, cierpi. Dziewczyny samodzielnie, niezależnie myślącej, poszukującej prawdy, psychologa, historyka. Z talentem krytycznym, umiejętnością inspirowania innych i gotowością bezinteresownej współpracy. "Kongenialnym wczuciem się w umysłowość partnera."1 Przebijające z tej korespondencji pełne ognia, ale i subtelnej powagi uczucie Stein do Ingardena nie zostało odwzajemnione. Pisała długie, w całej swej korespondencji bezprzykładnie długie listy. Powściągliwy ton wypowiedzi, sztuczne opanowanie, wymuszona rzeczowość, zdradza zaangażowanie emocjonalne autorki, usiłującej respektować granice najwyraźniej narzucane jej przez przyjaciela i pozostawać w ramach kontaktu wyłącznie intelektualnego.
Czasem myślę, że muszę wydawać się Panu osobą skłonną do przesady i kapryśną. Nie bez racji. By złagodzić to wrażenie mogę tylko zaznaczyć, że jest Pan jedyną ofiarą całej nierozwagi, jaka tkwi we mnie, a poza tym wobec reszty świata bywam straszliwie rozważna. Tak rozważna, że moje listy przypuszczalnie uznano by za sfałszowane, o ile wpadłby Pan kiedyś na pomysł, by je opublikować. A więc, niech się Pan strzeże czynić to kiedykolwiek!
"Listy z lat 1917 - 1925 ukazują wewnętrzną ewolucję młodej kobiety - doktora filozofii i asystentki Husserla- wobec kogoś, kogo postrzegała jako właściwego partnera, demonstrują jej zmysł samokrytyczny, umiejętność precyzyjnej analizy własnego wnętrza, przede wszystkim zaś bolesne poszukiwania i stopniowe dochodzenie do rozwiązania- rozwiązanie duchowych rozterek, również rozluźnienie przyjaźni z Ingardenem, osiągnięcie innego spokoju. Wszystko to bogato przetykane osobistymi refleksjami i rzeczowymi uwagami na temat getyńskich i fryburskich fenomenologów oraz samego Husserla." Nie trzeba znać Husserla i fenomenologii: XX - wiecznego kierunku filozoficznego, polegającego na opisie i oglądzie tego, co bezpośrednio jest dane, by przy pomocy wyobraźni i intuicji, zachwycić się namiętnością Stein (z głębi siebie, uważnie czytała listy i od razu na nie odpowiadała, wyczerpująco, wymowne są też ich daty: ważne wydarzenia historyczne i osobiste, urodziny Ingardena, urodziny Stein, Wigilia...); jej odwagą, nieskończonym wprost potencjałem intelektualnym (z zachwytu Ingardenem, czytała "Pana Tadeusza", "Ziemię obiecaną", "Chłopów", "Lorda Jima" i mnóstwo innych polskich książek, nauczyła się też polskiego) oraz jej przepięknym stylem literackim.
Ale ten dystans był dla mnie zbyt bolesny - przecież musiałam zawsze siłą powstrzymywać się, by pisząc, nie angażować się bez reszty-, i dlatego zamierzałam najpierw poczekać, aż może nadejdzie wreszcie "prawdziwy" list. Trwało to dość długo, po części z racji mego ogólnie niespokojnego życia. Pan natomiast niebawem zaczął snuć zupełnie mylne domysły na temat przyczyn mojego milczenia. Całkowite zerwanie kontaktu nigdy nie było moim zamiarem. Czasem tylko myślałam, że najlepiej będzie, jeśli ograniczę się do informacji o stanie fenomenologii. Bo rozumie Pan z pewnością, że korespondencja, którą podtrzymywałby Pan tylko przez wzgląd na mnie, byłaby dla mnie czymś nieznośnym. Czy mogę więc mieć nadzieję, że wszystko jest jasne i że nic już nie stoi między nami?
Wzruszający jest moment, kiedy Stein tak zwyczajnie po ludzku się gubi, gdy Ingarden bardzo długo nie odpisuje, oszukując samą samą siebie, myli się w datach, robi błędy, gdy po prawie roku namiętnej korespondencji w jedną stronę, otrzymuje list z wiadomością, że Ingarden się ożenił:
Dzisiaj otrzymałam Pański list z 1 bm., pierwszy znak życia od wielu miesięcy. Przede wszystkim moje najserdeczniejsze życzenia z okazji wstąpienia na nową drogę życia. Wiadomość o tyle całkiem mnie zaskoczyła, że- wbrew temu, co Pan suponuje- o Pańskiej żonie nigdy Pan mi ani słowem nie wspomniał. W gruncie rzeczy zawsze jednak liczyłam się z tym, że takie nowe życie kiedyś Pan jeszcze rozpocznie, i jeśli przyniesie ono Panu to, czego z nadzieją dlań oczekiwałam, nikt nie będzie z tego bardziej rad ode mnie samej. Nie zmienia to naturalnie w niczym przyjaźni, jaką żywię do Pana. Co się tyczy innych spraw, które poza tym istniały, to cieszyłabym się, gdyby mógł je Pan zachować tylko dla siebie i zechciał również spalić listy ode mnie, o ile jeszcze przypadkiem jeszcze je Pan posiada.
Piękna przyjaźń i nieegoistyczna miłość Stein do Ingardena, jego żony i synów przetrwała. Przed śmiercią, Stein ogarnęła wszystkich swych przyjaciół słynnym zwrotem: "za wszystkich, których mi dałeś, aby żaden z nich nie zginął." Bariera intelektualna nie pozwala jednak Ingardenowi zrozumieć Stein. Na sugestię Wojtyły, w 68 roku, na dwa lata przed śmiercią, przedkłada dość krytyczną ocenę jej filozofii. Co ciekawe, w listach przysłuchujemy się też dyskusji pruskiej patriotki i polskiego patrioty, Stein ma zmysł polityczny, działa na rzecz zwycięstwa Niemiec w plebiscycie na Górnym Śląsku. Chce poprowadzić kobiety do wyborów. Jak tragicznie brzmi w kontekście jej śmierci w komorze gazowej w Auschwitz zdanie:
Wszystko czym jestem należy do państwa; jeżeli przeżyję wojnę, na nowo przyjmę życie w darze.
Są wakacje, bardzo polecam Wam podróż do rodzinnego Domu Edyty Stein we Wrocławiu, który jest dziś jej muzeum. "-To moje ukochane miasto, nigdy go już nie zobaczę, co oni z nami zrobią?"- powiedziała Stein, gdy pociąg wiozący ją z klasztoru w Holandii do Auschwitz, zatrzymał się niespodziewanie na stacji Wrocław, wspomina Norman Davies w książce "Kwiat Europy." Na ścianie wisi tam fotografia Romana Ingardena. Zresztą Ingarden też zawsze miał zdjęcie Stein przy sobie. Przez okno zerka kasztan pamiętający kochającą się do szaleństwa wielką rodzinę Steinów. Po secesyjnych schodach jak z Victora Horty, na których potłukło się mnóstwo porcelanowych naczyń tej nadzwyczajnej rodziny o wielkiej kulturze, można wspiąć się do salonu Edyty, gdzie powstało wiele jej książek. Możecie wybrać się też do Lublińca, do multimedialnego muzeum, w domu jej dziadków, gdzie spędzała wakacje. Poprowadzą was z rynku wskazówki- wydarzenia z życia Stein umieszczone na ziemi, na błyszczących tabliczkach. W "Historii pewnej żydowskiej rodziny" Stein pisze, że żadna kobieta nie jest tylko kobietą, każda ma unikalny talent. Wiele się Stein w tamtych czasach jawnego ucisku kobiet nacierpiała, Husserl jej nie doceniał, Heidegger niejako korzystał z jej wieloletniej, tytanicznej pracy, wspominając ją w książce w jednym zdaniu. Stein mówi jednak: - W bardzo wczesnej młodości nie chciałam poświęcić niczego dla mojego zawodu. Ale miałam potem w życiu tak piękne relacje, że poświęciłabym dla nich każdy zawód- zdumiewająco kwituje ta oryginalnie, samodzielnie myśląca, mądra dziewczyna. [1] Wszystkie cytaty pochodzą z wprowadzenia do książki „Autoportret z listów. Listy do Romana Ingardena” autorstwa Hanny Barbary Gerl- Falkovitz