Pan tu nie stał! Jak wygrać z wycieczką włoskich emerytów?

Pan tu nie stał! Jak wygrać z wycieczką włoskich emerytów?

Hej!

Kiedy zaczynam pisać ten post, nie ma mnie już w Lizbonie. Niemniej jednak pierwszy szkic powstał, kiedy jeszcze tam byłam, więc ten temat będę kontynuować. W środę w południe, czyli około godziny, kiedy pojawiliśmy się w centrum, poszliśmy przejechać się po centrum zabytkowym tramwajem. Ten tramwaj ma kilka różnych tras- ta sama firma oferuje również przejazdy autobusem lub jachtem. Co kto lubi. My w każdym razie poszliśmy na tramwaj, co było dla mnie niespodzianką- jako że nie sprawdzałam przed wyjazdem, że coś takiego istnieje, bardzo się ucieszyłam. Cieszę się już , że to tak fajnie, a Franek mi mówi: Poczekaj chwilę, tylko pogadam z kierowcą. Pogadał, wrócił i mówi: Zgodził się nas zabrać, chociaż to tramwaj turystyczny. Pomna wszystkiego, co słyszałam o Portugalczykach, mówię: To jednak prawda! Jacy tu mieszkają mili ludzie! Bo nie wiem, czy wiecie, ale generalnie o Portugalczykach mówi się, że są bardzo mili, co jest prawdą taką bardzo ogólną ???? A Franek się tylko roześmiał, bo okazało się, że to po prostu jego znajomy. Że to jednak nie jest tak, że jak mieszkasz w Lizbonie, a chcesz pojeździć tramwajem dla turystów, to motorniczy mówi: No pewnie, wskakuj! A ja tak myślałam. 20190731_124141 Po przejażdżce tramwajem, wybraliśmy się do Belém. Jeśli ktoś z was uważnie czytał, to ta nazwa już się tu pojawiła. Belém to dzielnica Lizbony, w której znajduje się bardzo słynny klasztor hieronimitów. To z tego właśnie klasztoru pochodzi receptura na słynne Pastéis de Belém, które jedliśmy pierwszego dnia. Jednak chwilkę przed złapaniem pociągu do Belém, kupiliśmy sobie sok- tylko dlatego, że był taki fancy, że trzeba go było kupić. Sok ananasowy podawany w ananasie. 20190731_142626 W każdym razie, w samym Belém, przeszliśmy się promenadą, na której znajduje się mapa Portugalii i jej kolonii. 20190731_150606 Podobno jest bardzo stara, ale całkiem dokładna i ,,na czasie”. Franek powiedział, że z powodu problemów z przebiciem się do Indii przez Europę, Portugalia po prostu wzięła statki i popłynęła sobie przez Afrykę. Nikt im nie będzie niczego zabraniał. Na tej samej promenadzie, zaraz obok mapy, znajduje się też taki… monument? Nie do końca wiem, jak to nazwać. 20190731_151003 Franek nie potrafił wymienić nazwisk wszystkich tych, którzy się tam znajdują, ale kto by to spamiętał. Najważniejsze jest to, że pierwszy, ten który trzyma statek, to Vasco da Gama. Jego grób znajduje się właśnie w Belém, w kościele Santa Maria de Belém (Matki Boskiej z Belém). Poniżej kilka zdjęć z tego klasztoru. Zapomniałam wspomnieć, że przed obejrzeniem klasztoru, przeszliśmy się na lunch. Wzięłam dosyć ciekawą potrawę, żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia przed tym, jak została rozmieszana: 20190731_160550 To taka chlebowa papka, w której są różne przyprawy, czosnek, jajko (co oni mają z tymi jajkami?) i krewetki. Ogólnie rzecz biorąc- BARDZO DOBRE ???? Natomiast po obejrzeniu klasztoru, poszliśmy do jedynej cukierni, która sprzedaje oryginalne Pastéis de nata. Same pastéis można kupić w wielu miejscach- sami tak zrobiliśmy pierwszego dnia, jednak tylko tutaj receptura jest taka oryginalna-oryginalna. I jak to z takimi recepturami bywa, trzeba swoje odstać, żeby móc kupić dwa ciastka. Mieliśmy pecha, bo tuż przed nami zjawiła się tam wycieczka Włochów-emerytów, ze słuchawkami z audioprzewodników na uszach i najwyraźniej nie do końca rozumiejących, w jaki sposób działają kolejki w miejscach publicznych. Zanim dopchaliśmy się do lady, starszy pan, który był przede mną, zdążył już odbierać swoje zamówienie, a dookoła nas mnożyło się mnóstwo nowych osób, które nie wiadomo do końca skąd się wzięły. Wrogie włoskie siły napierały na nas ze wszystkich stron, ale nie poddaliśmy się i zdobyliśmy dwie sztuki oryginalnych Pastéis de nata. Franek skwitował tę batalię stwierdzeniem, że Włochy właśnie wyprzedziły Francję w jego osobistym rankingu ,,Kraje, których nienawidzę”. Idąc na pociąg powrotny, zatrzymaliśmy się pod jednym z muzeów, gdzie postawiono coś takiego: 20190731_174729 Mam nadzieję, że temat zanieczyszczenia środowiska przyciąga wystarczająco dużo uwagi. W samym Belém, niedaleko naszej restauracji, w wodzie pływało mnóstwo śmieci i butelek. Nieprawdopodobne. Po powrocie do centrum Lizbony, wstąpiliśmy jeszcze na chwilę do kilku sklepów z pamiątkami, a także na targ, który odwiedzaliśmy pierwszego dnia, żeby pogadać z kolegą Franka, który tam pracuje. Na jego stoisku zwróciłam uwagę na coś, czego nie zobaczyłam wtedy: 20190731_184221 Portugalskie piwo rzemieślnicze, inspirowane polskim. O uroczej nazwie ,,Uwaga” ???? Na targu kupiliśmy sobie sangrię, co dało mi powód do kolejnego komentarza, że wszystko, co najlepsze, Portugalczycy pożyczyli sobie od Hiszpanów. Franek jak na dżentelmena przystało, musiał przyznać mi rację. Słowo ,,musiał” jest tutaj kluczowe. 20190731_184016 Zbliżał się już wieczór, więc wróciliśmy do domu, żeby przygotować kolację. Z pewną nostalgią muszę stwierdzić, że można wyjechać z Polski, ale Polska nie wyjedzie z nas. Ostatni wieczór w Portugalii spędziłam przygotowując pierogi ruskie i piekąc ciasto ,,nie ma szans, że nie wyjdzie” z przepisu mojej babci. Można sobie mówić, że jest się takim międzynarodowym, obytym w świecie i w ogóle, ale jak przyjdzie co do czego, to i tak wpycha się innym pierogi. 20190731_232007 Nie pamiętam, kiedy byłam z czegoś aż tak dumna, jak z tych pierogów. Pierwszy raz w życiu zrobiłam je całkowicie sama, bazując na zagranicznych składnikach. Tak tylko nadmienię, że ruskie to prawdziwe ruskie, bo biały ser kupiliśmy w polsko-ukraińsko-rosyjsko-bułgarskim sklepie na osiedlu. 20190731_211828 Koniec końców, to był taki polsko-portugalsko-rosyjski wieczór, bo Polka robiła, Portugalczyk przeszkadzał (no dobra, coś tam mi pomógł), a grała rosyjska muzyka. To chyba jest ten cały multikulturalizm. Przy okazji, okazało się, że w sklepie mieli też Tyskie, więc kupiliśmy całej rodzinie na spróbowanie. 20190731_232014 Potem jeszcze trochę posiedzieliśmy, pogadaliśmy… Dostałam w prezencie od mamy Franka piękny wydziergany na drutach koszyk, ale niestety nie zrobiłam zdjęcia, a teraz mam go już głęboko w walizce. To jeszcze nie jest mój ostatni wpis o Portugalii, jutro będzie prawdopodobnie kolejny i ostatni, bo tak jak wspomniałam, wyjechałam. Kończę pisać siedząc w Lavazzie na lotnisku Madryt- Barajas. I jest 2.30 w nocy, tak przy okazji. Ostatnie dwa słowa o Portugalii i informacja o tym, gdzie wyląduję za 22 godziny, w następnym poście. Jedna niepokojąca informacja na koniec: po odprowadzeniu mnie na lotnisko, Franek musiał pojechać do szpitala. Dostał niejasną diagnozę, która dla mnie brzmi jednak trochę martwiąco i chociaż chciałam sobie tutaj zażartować, to nie będę. Jeśli go polubiliście, dowiedzieliście się dzięki niemu czegoś więcej o Portugalii (bez niego ja sama nic bym przecież nie wiedziała), możecie mu napisać coś miłego pod postem. Na pewno się ucieszy. Ja tymczasem kończę i idę pilnować bramek na odprawę przed kolejnym lotem. Buziaki!

Więcej przygód na blogu  Karoliny.  Klik:) Waaarto! https://pannakaja.wordpress.com/about/

Powiązane artykuły

O talentach

O talentach

Pogaduszki z Herbertem

Pogaduszki z Herbertem