Przez długie lata rytualnie narzekałam na zimę: że ciemno, że mokro, że białe gie pada i w jakim my strasznym klimacie żyjemy. Odmieniło mi się, jak i w wielu innych dziedzinach, kiedy zaczęłam dużo chodzić, biegać i jeździć na nartach. Nagle śnieg okazał się miłym sprzymierzeńcem – pada, czyli da się jeździć! Okazało się też, że po zmroku nadal da się chodzić z kijami (odblaski, czołówka i w drogę). Odśnieżanie jest znakomitą formą fitnessu, istnieje nawet ćwiczenie z kettlem zwane „szuflowaniem”, ale o ileż przyjemniej pomachać prawdziwą łopatą i poprzerzucać prawdziwe ciężary (kiedy trzeba to zrobić trzeci raz danego dnia, entuzjazm trochę słabnie, ale opowiadam sobie wtedy o imponujących mięśniach grzbietu, które już wkrótce mi się zarysują na plecach).
Umówmy się, że moja wewnętrzna Pollyanna nie zawsze działa, ale jeśli odczuwam dojmujący bezsens egzystencji i wszystko się sprzysięga przeciwko mnie, to znaczy ani chybi, że zbliża się okres albo muszę iść do spowiedzi. Albo jedno i drugie. W normalnym trybie generalnie miło mi się żyje i zdecydowanie uważam, że ludzie są fajni – ogromna w tym zasługa mojej mamy, która niezłomnie interpretowała wszelkie zachowania na czyjąś korzyść, albo – jeśli się już naprawdę nie dało – wzdychała „Każdy żyje, jak umie” i kończyła temat. Prosiłam o historie z jej dzieciństwa, „jak to było wpiyrwej” (jestem ze Śląska). I mama roztaczała przed moimi oczami całą feerię cudownych, hojnych, czułych na krzywdę ciotek, sąsiadów czy babć. Wymieniała skrupulatnie, jakby przeglądała szkatułkę z klejnotami, kolejne marcepanowe zajączki, wstążki do warkoczy, patyczki z kolorowej wierzby i inne drobiazgi, które dostała jako mała dziewczynka. Wspominała znakomite zabawy (kultowa była epicka saga pod ogólnym tytułem „Jak pan Erich wdepnął w kupę”, pełna tak zwanych małych realiów). A tak naprawdę jej dzieciństwo było obiektywnie ciężkie, ubogie i niewesołe – tuż po wojnie, bez ojca, z zapracowaną mamą. Mogła tak to przedstawić i taką opowieść snuć: byłam biedna, nie miałam butów, mama zapomniała mi dać patyczki do szkoły, babcia kazała nam się bawić poza domem i musieliśmy sobie wykopać latrynę i moje życie jest złe i smutne. Wybrała wdzięczność i radość, zawsze powtarzała, że to z Bożą pomocą jej przychodzi ta umiejętność – pewnie tak, ale znowu – to ona zdecydowała, że o nią poprosi.