W biblijnej opowieści o powstaniu człowieka Bóg stwarza kobietę z fragmentu ciała mężczyzny (Rdz 2, 21-23). Obraz ten od wieków budzi wiele pytań i rodzi równie wiele wniosków – często sprzecznych ze sobą wzajemnie. Czy ten, kto jest pierwszy, jest ważniejszy? A może ten, kto jest drugi, jest zarazem doskonalszy? Dopracowany, poprawiony? Czy Ewa jest zaledwie namiastką, fragmentem Adama? A może Adam został pozbawiony jakiejś swojej części, którą Bóg ulokował w Ewie i skazał mężczyznę na wieczną tęsknotę za czymś, czego pragnie, ale sam nie posiada?
Tradycja Kościoła katolickiego interpretuje ten fragment Pisma mówiąc o komplementarności, jedności i harmonii, nawiązuje do tradycji judaistycznej, która wspomina o człowieku stworzonym w dwóch osobach, jako dopełniającej się pary. A tymczasem kultura, dająca o sobie znać również w katechezie, wciąż mówi o walce i rywalizacji, próbuje wyjaśniać, kto jest lepszy, kto był pierwszy i co z tego dla wszystkich wynika...
Tymczasem obraz stworzenia kobiety z mężczyzny można odczytywać jako opowieść o tym, że każdy z nas posiada w sobie to, co męskie, i to, co kobiece. Bóg dostrzegł w mężczyźnie taki fragment (co prawda ukryty – wszak to żebro!), z którego – jak uznał – ulepi kobietę. Znalazł w nim to, co piękne, co wzbudza zachwyt, rodzi bliskość, nastawione jest na relację. Dodalibyśmy może jeszcze: to, co delikatne, subtelne, łagodne, twórcze. A jednocześnie nie sposób uciec od faktu, że kobietę stworzył jednak z tego, co męskie. Nie dziwmy się więc, że to, co rozpoznajemy jako męskie, znajdziemy również w kobiecie: siłę, stanowczość, odpowiedzialność, decyzyjność, potrzebę kontroli i wpływu.
Seksualność to nie tylko fizjologia. To sposób, w jaki myślimy, czujemy i przeżywamy. To sposób, w jaki osiągamy spełnienie – nie tylko seksualne, ale po prostu ludzkie – odnajdując w życiu i relacjach bezpieczeństwo, akceptację, kontrolę, poczucie zrealizowania swojego potencjału. Dojrzewając i poznając siebie często odkrywamy, że to, co męskie i to, co kobiece, przeplata się w nas nieustannie. Czasami w sposób, który zaskakuje nie tylko otoczenie, ale i nas samych, czasami wręcz niepokoi. Zwłaszcza wtedy, gdy obraz świata, którym dysponujemy, jest wyraźnie i sztywno określony. Role męskie i kobiece skrupulatnie są w nim opisane. Z góry wiadomo, co masz czuć,
czego pragnąć i co powinno przynosić Ci satysfakcję i spełnienie. To bywa wygodne i bezpieczne, dopóki się mieścisz w nakreślonych ramach. Kiedy jednak okaże się, że Twoja osobowość czy temperament nie są aż tak podręcznikowo skonfigurowane, robi się nieciekawie. Próbujesz się naprawiać, wychowywać, rezygnować z fragmentów siebie w imię dojrzałości i realizowania powinności.
Pamiętam dylemat moich kilkuletnich córek: sukienka czy fikołki na drabinkach? Potem robi się poważniej: fizyka czy sztuki piękne? judo czy balet? Dekada życia w piaskownicy z dziećmi czy w międzynarodowych delegacjach? A gdyby to połączyć i nie bać się, że będzie inaczej niż się dotąd przyjęło? Inaczej, niż ktokolwiek dotąd robił? Najczęściej usztywniamy się w tym, co „męskie” i co „kobiece”, by odnaleźć tę swoją dopełniającą połówkę. Tymczasem to właśnie bycie w parze daje tę cudowną wolność – przestrzeń, by czasem było tak, a czasem inaczej. Dojrzałą osobowość charakteryzuje przede wszystkim elastyczność. Umiejętność przechodzenia bez lęku między rolami, w miarę potrzeb czasu i miejsca.
To nie jest zdolność, którą da się opisać w konkretach. Każdy człowiek realizuje ją na swój niepowtarzalny sposób. Dlatego niech ilustracją moich słów będzie symboliczny film. Piękna animacja, która opowiada o Adamie i Ewie, jednak nie z głębin biblijnych prawieków, ale z wnętrza naszego czasu i z wnętrza naszych obaw i niepokojów. Ten, co ma dwie dusze (reż. Fabrice Luang- Vija, 2015) opowiada, jak pięknie przyjąć swoją seksualność i samego siebie, nie gubiąc przy tym swojej drogi:
