Czemu jestem (nie)szczęśliwa?

Czemu jestem (nie)szczęśliwa?

Kto by sobie nie życzył szczęścia? Może, podobnie jak ja, nie zawsze czujecie się szczęśliwe? Skąd właściwie bierze się szczęście? Gdzie szukać na nie recepty? Według World Happiness Report, w 2020 roku poziom szczęścia w Polsce spadł. W skali od 1 do 10 ankietowani Polacy najczęściej oceniali swoje szczęście na poziomie 6,139, co jest nieznacznym obniżeniem z 6,186 w poprzednim roku. To uplasowało nasz kraj na 39 miejscu na świecie. Mimo, że jest to tyko statystyka, ja też jakiegoś czasu czułam mniej entuzjazmu do życia. Pochmurny, wilgotny i zimny klimat styczniowy, powrót do obowiązków po świątecznej przerwie, spowodowały u mnie spowolnienie i obniżenie poziomu motywacji. Dostrzegłam też u siebie więcej marudzenia i cynicznego podejścia do życia. Jako, że zazwyczaj jestem osobą optymistyczną, to nawet ludzie dookoła zaczęli dostrzegać różnicę w moim zachowaniu. Zwrócili mi na to uwagę, przez co zaczęłam się zastanawiać, co tak właściwie jest źródłem mojego szczęścia? Czy moje niezadowolenie wynika tylko z braku słoneczka? Czemu nagle stałam się pesymistyczna i przygnębiona? Jeszcze do niedawna na pytanie „jaka jest recepta na szczęście?” odpowiadałam, że „szczęście jest drogą, a nie celem”. Byłam przekonana, że idąc przez życie muszę tak się zorganizować, żeby na  drodze unikać wszelkich trudów i kolekcjonować przyjemności. Wydawało mi się, że większość ludzi stara się postępować według takiego klucza. W takim razie jak to możliwe, że nie każdy, zapytany na ulicy o to, czy jest szczęśliwy, odpowie „Tak!”? Pozwólcie, że postaram się odpowiedzieć na ten problem bazując na swoim doświadczeniu i wynikającej z niego konkluzji. Przed pandemią bardzo dużo radości sprawiało mi podróżowanie, odkrywanie nowych kultur i ich ciekawej historii. Od czasów gimnazjum byłam szczególnie zafascynowana Chinami i miałam tam realizować swoje marzenie ukończenia studiów magisterskich. Nauczyłam się języka chińskiego, skończyłam licencjat z sinologii, uzyskałam stypendium i dostałam się na uczelnię w Pekinie. No bajka! Niestety, po pierwszym semestrze w wymarzonym miejscu i na świetnym kierunku, podczas obchodów Chińskiego Nowego Roku w styczniu 2020 roku, z przyczyn wiadomych (czyt. pandemia) musiałam wrócić w pośpiechu do Polski, zostawiając tam rzeczy osobiste, przyjaciół i plany na przyszłość. Od tamtego momentu aż do dnia dzisiejszego nie mam możliwości powrotu do Chin. Była to dla mnie tragiczna sytuacja, na którą nie miałam żadnego wpływu. Spowodowała, że nie tylko straciłam radość ze studiów za granicą, ale co ważniejsze, nie mogłam dalej realizować swojego planu na życie. Świat mi się zawalił do tego stopnia, aż stwierdziłam, że moje życie straciło sens. Pewnego dnia żaliłam się przyjaciółce, która co prawda w innym kraju, ale znalazła się w dość podobnej sytuacji. Zdziwiło mnie, że w tak poważnej i beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazłyśmy, ona mówi, że pokłada nadzieję w Bogu, który nie chce naszego nieszczęścia i na pewno wyprowadzi z tego coś dobrego. Szczerze mówiąc, zdenerwowałam się na te słowa. Wierzyłam w Boga i chodziłam do kościoła co niedzielę, ale w takie sprawy, jak moje plany życiowe, szkoła, studia, kariera, Bóg mi się nie mieszał. Wtedy zaczęłam się zastanawiać: „Czy ja na pewno wierzę we wszechmocnego Boga Ojca, który chce dla mnie jak najlepiej, a Jego opatrzność działa w każdej chwili mojego życia?” Odpowiedź, jak się możecie domyślić, była dość szokująca, nawet dla mnie samej. Okazało się, że byłam osobą praktykującą religijne obrzędy i kreującą własny obraz Boga, a nie poszukującą prawdy o Nim i naśladującą Go uczennicą. Postanowiłam sprawdzić, jaki w takim razie Bóg jest naprawdę. Zaczęłam poświęcać więcej czasu na czytanie książek, słuchanie podcastów, a nawet czytanie Biblii z komentarzami. Nic nie wydarzyło się nagle, ale z biegiem czasu, pod wpływem filozofii chrześcijańskiej zaczęłam rozumieć, że stan naszego ducha nie wynika tylko z okoliczności, w jakich człowiek się znajdzie, ale także z wyboru! Przykładowo: może znacie takie uczucie, kiedy coś w szkole czy w pracy nie pójdzie po waszej myśli i czujecie duży żal. Zdarza się, że w takiej sytuacji ktoś bliski próbuje was pocieszyć, a ponieważ was zna, wie, jak można to zrobić. Jednak ta przykra sytuacja wciąż tkwi wam w głowie i chociażby wasza bliska osoba bardzo się starała i nie wiadomo co zrobiła, to wy i tak będziecie smutni. Nie wiem, czy wszyscy, ale ja tak miewam. I zorientowałam się, że dzieje się tak z mojego wyboru. Mam wolną wolę, mogę kontrolować swoje emocje. Po prostu wybieram nie być szczęśliwa. I oczywiście, można powiedzieć, że winna jest sytuacja, która się wydarzyła (np. wyjazd z Chin spowodowany pandemią). Jednak fakty wskazują jasno: człowiek nie zawsze ma kontrolę nad okolicznościami, w których się znajduje, ALE zawsze ma wybór, czy chce być szczęśliwy w danym momencie, czy nie. Zgodzicie się? Mój wniosek z tego jest taki: jeśli ja nie wybiorę bycia szczęśliwą, to nikt i nic mnie taką nie uczyni. Nawet jakby Bóg odpowiedział na wszystkie moje modlitwy, ja nadal mogę pozostać nieszczęśliwa. Oczywiście, nie mogę powiedzieć, że odkąd doszłam do tego wniosku, to zawsze chodzę szczęśliwa. To jest oczywiście niemożliwe! Jednak staram się pamiętać, że każda minuta, podczas której nie jestem szczęśliwa, to jedna minuta szczęścia mniej w moim życiu. Często może to być czas stracony na nadmierne marudzenie, smucenie się lub zamartwianie przemijającymi problemami. I tak, jak każdy ma chwile, w których musi sobie popłakać, tak i każdy zasługuje na maksymalną ilość radości w tym życiu, nie sądzicie? Teraz uważam, że szczęście to nie droga, ani nie cel, a umiejętność, którą trzeba ćwiczyć przez całe swoje życie! To umiejętność wyszukiwania nawet najmniejszych powodów do radości i cieszenia się tym, co mamy, póki to mamy.      

Powiązane artykuły

HTML Button Generator