Będzie ciężko, ale dasz radę!

Będzie ciężko, ale dasz radę!

Powieści Deb Caletti Biegnij, moje serce, biegnij, nie da się tak po prostu przeczytać i odłożyć. Nie da się jej też odłożyć w trakcie czytania. To historia tak przejmująca i intymna, że każde słowo wypowiedziane przez kogoś innego, niż jej bohaterka, zabrzmi fałszywie. Dlatego przede wszystkim poznajcie Annabelle, która biegnie. 2700 mil, czyli 4345 km. Taka jest odległość z Seattle, gdzie mieszka, do Waszyngtonu na drugim brzegu Stanów Zjednoczonych. Annabelle Agnelli ma lat 18. Rzeczywiście kryje się w niej wdzięk (anna) i piękno (bella), ma też coś z jagnięcia (agnello) – jej bezsilność jest jej mocą. Poraniona, choć niewinna. Łagodna, choć pierwsza i samotna na linii ognia. Ma kilka problemów pomniejszych. Zawsze uważała, na przykład, że powinna być raczej miła, a nie szczera („Całe życie tkwiła na karuzeli pomiędzy tym, jaka powinna być, a jaka była naprawdę. Pomiędzy tym, czego inni się po niej spodziewali, a czego sama chciała”). Że powinna przepraszać za innych i ponosić za nich konsekwencje, żeby ich chronić. Ma 1,60 m wzrostu, waży 50 kg i do tego jest śliczna. Była słodkim dziewczęciem. Ale już nie chce taka być. Dziś czuje się winna i bezsilna. I ma dość! Tego nauczyła ją doktor Mann. Mówić głośno i dobitnie: dość!, kiedy myśli zaczynają pędzić w stronę przeszłości i odbierać oddech, a serce zaczyna bić jak oszalałe. Może dlatego Annabelle postanowiła biec? Żeby jej serce nie łomotało już ze strachu, lecz z nadludzkiego wysiłku, który przybliża do celu? Jest jeszcze Malcolm, młodszy brat, trzynastoletni geniusz. Zaplanuje trasę, zbuduje dla niej stronę internetową i zaplecze social mediów, dzięki którym całe Stany będą trzymać za nią kciuki, modlić się i zasilać zrzutkę na apteczkę i jedzenie w drodze. Gina – matka, temperamentna Amerykanka włoskiego pochodzenia, chodzące żywe zmartwienie, którą skomplikowany system zabobonów, zmyślnie połączony z wiarą katolicką, ratują od obłędu. Umie powiedzieć na jednym oddechu: „Jezus, Maria i wszyscy święci! Gdzie ty, u diabła, jesteś?”. Ale ją ta historia również zmieni, jak się domyślacie.

I jeszcze przyjaciele.

Zach. Kumplują się od piątej klasy, kiedy to musieli razem wykonać kukiełki pierwszych białych, którzy przybyli na północnoamerykański brzeg Pacyfiku. W gimnazjum grali gadające bakterie w teatrzyku szkolnym. Byli razem, gdy jego tata stracił pracę i gdy rodzice Annabelle się rozwodzili. On pierwszy się zorientował, że urodzinowe 120 dolarów Annabelle to za mało, żeby przebiec z jednego brzegu Ameryki na drugi. Olivię poznała w orkiestrze szkolnej – subtelna, zdecydowana, ambitna. Annabelle podziwia ją za to, że zawsze znajduje swój samochód na parkingu. Zaprojektowała koszulki „Biegam dla sprawy” i zorganizowała spotkanie z senatorami i prezydentem oraz wywiady na trasie i spotkania ze studentami na uczelni. Okazjonalne pikniki z poczęstunkiem w mijanych miejscowościach to już nie Olivia – przygotowywali je sami mieszkańcy, spontanicznie, słysząc o tym, że Annabelle się do nich zbliża. I jest jeszcze dziadek Ed, zwany Capitano. To on zaoferował, że będzie za nią jechał swym kamperem, żeby miała gdzie spać i opatrzyć rany na stopach. Co wieczór po morderczym maratonie czekał w umówionym miejscu z jakąś kaloryczną włoską potrawą własnej roboty. Wspaniałe towarzystwo, prawda? Ta opowieść jednak wcale nie jest pogodna ani przyjemna. Annabelle, pomimo tylu cudownie bliskich ludzi wokół, czuje się martwa w środku. „Czasem mam wrażenie, że nie jestem dostatecznie cenna, by mnie chronić. Pokazano mi, że moje dobro w gruncie rzeczy nikogo przesadnie nie obchodzi. No więc biegnę w upale, w strugach potu, dobywam wszystkich, naprawdę wszystkich sił, żeby nie ustać. Biegnę też dlatego, że przepełnia mnie rozpacz. Jestem w żałobie. Mój bieg to zarazem krzyk i łzy, i modlitwa. Mówi mi, że nie wiem, co robić, wiem tylko, że coś zrobić muszę”.

Bardzo Was namawiam – pobiegnijcie razem z nią.

Jeśli poświęcicie jej swój czas, pobędziecie przy niej bez natrętnych pytań, cierpliwie wsłuchani w jej oddech i opowieść o przygodnych sprawach, grzęznąca w gardle historia w końcu się odsłoni. Annabelle przeżyła tragedię, której nie umie w sobie pomieścić. Przeważnie czuje, że to koniec jej i jej świata. A jednocześnie wie, że to nie jest, nie może być, cała prawda o jej życiu. Nie potrafi nic zrobić z bólem, który w niej mieszka, więc zabiera go z sobą w morderczą trasę. Mierząc się z sobą w biegu, przestaje czuć się taka bezradna. Jej walka staje się krzykiem, czytelnym dla ludzi napotkanych po drodze i tych, którzy ją zaczynają obserwować z oddali. Nieświadoma niczego, przywraca siłę i godność tym, którzy sami stali się kiedyś przygniecionymi winą ofiarami. Czy można jednak pomóc samemu sobie? Czy można żyć po tym, jak wszystko w tobie umarło? „Jedno puk, puk serca prowadzi do następnego puk, puk. Jeden krok do kolejnego. Idziemy naprzód. Czasem wbrew sobie i wbrew przeciwnościom. Ale przemy do przodu. (…) To, co się wydarzyło, stanie się wiatrem w naszych żaglach, siłą, która nas napędza. Będzie jak światełko prowadzące nas przez zamieć. Jak nieznana ścieżka. Droga przez lody i mroczną krainę żałoby jest kręta i niebezpieczna. Ale bywa piękna. Wyprawa do krańców wszechświata jest przerażająca i wydaje się niemożliwa, może jednak być zachwycająca. Tak czy owak – nasze kroki, kolejne puk, puk serca, prowadzą nas naprzód”. Ruszajcie za Annabelle. Zobaczcie, co znaczy opiekować się sobą w drodze. Ta podróż przemieni każdego.   Deb Caletti, Biegnij, moje serce, biegnij, przeł. M. Grabska-Ryńska, Katowice 2020.

Powiązane artykuły

HTML Button Generator